sobota, 9 lutego 2013

Z Red Dead Revolver do Django Unchained

Django Unchained to naprawdę konkretny film. Napaliłem się na niego jak ostatnio na Ni no Kuni. I choć nieco mnie zawiódł (bo oczekiwałem czegoś trochę innego), uważam go za kapitalny film. Było to czego można się spodziewać po Tarantino: niesamowity soundtrack, dobre dialogi, dziesiątki (setki?) nawiązań do klasyki gatunku i wręcz przesadzona brutalność - o ile scena tortur we Wściekłych Psach była świetna, tak tu na mój gust nieco przedobrzyli.

Poznajecie tego pana? :)

Skupmy się na tym pierwszym.

Bo pewnego razu (na dzikim zachodzie) był sobie western. Lo chiamavano King - His name was king z Klausem "Nosferatu" Kinskim. Ocena 4,7 na IMDB mówi o nim wiele. I tak pewnie wspominano by go jedynie przy wyjściu na jaw kolejnej afery z udziałem aktora, ma jednak coś szczególnego. Soundtrack argentyńskiego kompozytora Luisa Bacalova. Główny motyw jest po prostu znakomity:

Nie mógł zaginąć pojawiając się jedynie w westernie klasy C.

A w 2004 wyszedł Red Dead Revolver. Chłopacy z Rockstar San Diego popisali się głównie przy okazji muzyki do gry. Poskładali do kupy dziesiątki świetnych kawałków z najróżniejszych westernów. A motyw główny... nie wydaje się Wam znajomy? :)


Na marginesie dodam, że Rockstar robiąc z Red Dead Redemption znakomity sequel, moim zdaniem nie przeskoczył postawionej przez siebie poprzeczki jeśli chodzi o soundtrack. Zabrakło mi właśnie takiego wgniatającego w fotel motywu przewodniego dla całej rozgrywki. Brakowało po prostu czegoś na poziomie Lo chiamavano King.

I wyobraźcie sobie miny wszystkich, którzy przesłuchali soundtrack z RDRev, podczas początkowych scen z Dr. Kingiem Schultzem w Django Unchained...

Ciekawi mnie czy Quentin:
a) grał w RDR
b) przesłuchał wszystko, co nagrał Bacalov
c) oglądał Lo chiamavano King

Osobiście obstawiam b bądź b+c.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz