Django Unchained to naprawdę konkretny film. Napaliłem się na niego jak ostatnio na Ni no Kuni. I choć nieco mnie zawiódł (bo oczekiwałem czegoś trochę innego), uważam go za kapitalny film. Było to czego można się spodziewać po Tarantino: niesamowity soundtrack, dobre dialogi, dziesiątki (setki?) nawiązań do klasyki gatunku i wręcz przesadzona brutalność - o ile scena tortur we Wściekłych Psach była świetna, tak tu na mój gust nieco przedobrzyli.
Poznajecie tego pana? :)
Skupmy się na tym pierwszym.
Bo pewnego razu (na dzikim zachodzie) był sobie western. Lo chiamavano King - His name was king z Klausem "Nosferatu" Kinskim. Ocena 4,7 na IMDB mówi o nim wiele. I tak pewnie wspominano by go jedynie przy wyjściu na jaw kolejnej afery z udziałem aktora, ma jednak coś szczególnego. Soundtrack argentyńskiego kompozytora Luisa Bacalova. Główny motyw jest po prostu znakomity:
Nie mógł zaginąć pojawiając się jedynie w westernie klasy C.
A w 2004 wyszedł Red Dead Revolver. Chłopacy z Rockstar San Diego popisali się głównie przy okazji muzyki do gry. Poskładali do kupy dziesiątki świetnych kawałków z najróżniejszych westernów. A motyw główny... nie wydaje się Wam znajomy? :)
Na marginesie dodam, że Rockstar robiąc z Red Dead Redemption znakomity sequel, moim zdaniem nie przeskoczył postawionej przez siebie poprzeczki jeśli chodzi o soundtrack. Zabrakło mi właśnie takiego wgniatającego w fotel motywu przewodniego dla całej rozgrywki. Brakowało po prostu czegoś na poziomie Lo chiamavano King.
I wyobraźcie sobie miny wszystkich, którzy przesłuchali soundtrack z RDRev, podczas początkowych scen z Dr. Kingiem Schultzem w Django Unchained...
Ciekawi mnie czy Quentin:
a) grał w RDR
b) przesłuchał wszystko, co nagrał Bacalov
c) oglądał
Lo chiamavano King
Osobiście obstawiam b bądź b+c.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz