piątek, 12 kwietnia 2013

Stanislav Levy - legenda za życia

Uwaga - wpis bardzo, ale to bardzo nie-do-brania na poważnie.

Powracając po dłuższej nieobecności tego działu, wraca coś o piłce nożnej. Jak zwykle z przymrużeniem oka, bo o naszym rodzimym futbolu nie da się inaczej.

Choć dzisiaj bardziej o piłce nożnej rodem z kraju naszych południowych sąsiadów.

Zaczęło się 3 września ubiegłego roku na portalu Weszlo.com. To tam pojawiła się informacja o zainteresowaniu Mistrza Polski - Śląska Wrocław - czeskim trenerem z Albanii. Informacja podana w swoim stylu:

Śląsk Wrocław w ostatnich dniach intensywnie szukał trenera, ale niestety robił to chyba szperając po przytułkach. Już wcześniej informowaliśmy, że w orbicie zainteresowań znaleźli się Duszan Radolsky i Frantisek Straka, co brzmiało co najmniej zabawnie. Zdawało nam się, że ostatecznie padnie na kogoś bardziej poważnego, a tymczasem - jak donoszą media - padło na poważnego mniej. Jeszcze mniej! Facet na imię ma Stanislav, na nazwisko Levy (po naszemu Staszek Lewus) i ostatnio pracował w Albanii, a wiadomo, że jak ktoś pracuje w Albanii to tak, jakby zmywał naczynia w dworcowym barze. Inaczej mówiąc – jak ktoś trenuje w Albanii to należy mu współczuć, a nie zatrudniać.

Mistrza Polski najwyraźniej stać tylko na jednego trenera – na Oresta Lenczyka, z którym przedłużono kontrakt i któremu teraz będzie trzeba jeszcze trochę zapłacić. Levy zapewne nie ma wymagań jak Jose Mourinho i to stanowi jego największą zaletę, ponieważ innej nie potrafimy sobie wyobrazić. Oczywiście, jest możliwe, że facet okaże się w naszej lidze szkoleniowym geniuszem, ale na dziś działacze Śląska ani tego nie wiedzą, ani nawet nie mają podstaw, by to zakładać. Na razie się zwyczajnie wydurnili i ściskają kciuki, by jakoś to było.

Nowy szkoleniowiec ostrzeżenie zawarł już w nazwisku – Levy.





Jeszcze tego samego dnia zaproszeni na konferencję Śląska goście mogli dowiedzieć się co nieco na temat przesympatycznego skądinąd wąsacza. Jak się okazuje, to trener rodem z Bundesligi. Ale to nieistotne, bo w naszej piłce to przecież nie to jest najważniejsze. Ludzie szybko znaleźli w internecie zdjęcia trenera Levego...





I zaczęło się.

Jak słusznie zauważył wspomniany portal, po zdjęciach z katalogu to we Wrocławiu trenera nie wybierali. I tak wśród polskich trenerów pojawił się prawdziwy unikat. Facet, który wygląda jakby... nie - dajmy temu spokój. Bo nie to jest najważniejsze. Może jedynym komentarzem na tym blogu o wyglądzie przesympatycznego skądinąd krajana Krecika będą słowa pewnej piosenki:

A najlepsza fryzura, jeśli jeszcze nie wiecie:
Krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie

Co z tego, powiecie, gdzie ta legenda, to tylko trener, który nie wydaje na żel i e-papierosy tyle co Tomasz Hajto. Prawdziwa legenda swój początek ma w komentarzach... I jak to zwykle bywa, było niewinnie.

Stanislav Levy:
Ahoj kamrati ! Ja sem hipster, ne menelik !

Stanislav Levy:
Kierowniku, złotóweczkę!




Podobno na konferencjach prasowych Stacha Levego zamiast wody i paluszków będzie denaturat i śledzie.

Dopiero później sytuacja zrobiła się ciekawa. Wyłania nam się komiczna postać Stanislava Levego, przesympatycznego skądinąd czeskiego trenera, którego największym osiągnięciem w karierze jest dostanie się do wrocławskiego Śląska. Wraz ze swoimi przyjaciółmi z Ołomuńca - Mirkiem i Mietkiem - utworzył sobie w klubie pijackie eldorado. Trener Levy gustuje w trunkach o fioletowym zabarwieniu, nie pogardzi Nalewką Księcia Poniatowskiego ani Błękitem Paryża. Mieszka razem z konkubiną w bloku socjalnym, gdzie regularnie wywiązują się szamotaniny z lokatorami. Na trening jeździ rowerem Wigry-3. Oferuje miejsce w składzie Śląska za poratowanie złotóweczką. Pijackie eldorado we Wrocławiu zdaje się nie mieć końca...

I tak zaryzykuję stwierdzenie, że anonimowi internauci utworzyli śmieszniejszą postać niż główni bohaterowie 90% polskich seriali komediowych. Jak to zwykle bywa, nie potrzeba było wiele, by pojawiła się strona na facebooku - skupiająca fanów przygód sympatycznego Czecha.

Można trafić tam na prawdziwe perełki.




A to ogólne...

(wywozi na przyczepce słupki treningowe, piłkarze biegają wokół pustych butelek)

(Wybiera się na niedzielny popołudniowy spacer z konkubiną do parku. Za pazuchą ma schowaną nalewkę księcia Poniatowskiego w znajomym fioletowym kolorze, którą co jakiś czas popija sobie.Zaczepia elegancką kobietę około 50 która na rękach niesie psa Yorka. Opowiada kobiecie że w dzieciństwie w Ołomuńcu też miał jamnika.)

A to aktualne - ta po podpisaniu kontraktu z Moulounguim...

(kompletnie pijany smaruje Patricka Mraza pastą do butów, kilka godzin pózniej Śląsk podpisuje kontrakt z "czarnoskórym Erikiem Moulounguim", pijackie eldorado trwa w najlepsze)

A to książkowo-filmowo-historyczne...

(Narada u Elronda, wielu posłańców z dalekich krajów debatuje nad losem Pierścienia Władzy. Dzielny hobbit Frodo Baggins godzi się na los powiernika Pierścienia. Masz mój miecz ! - zakrzyknął Aragorn. Masz mój łuk ! - powiedział Legolas ! Masz mój topór ! - rzekł Gimli.
I moją dyktę ! - wychrypiał tajemniczy, cicho dotychczas siedzący, wąsaty przybysz z południa. To Stanislav Levy, dobrze znany w Gondorze alchemik z krainy zwanej Ołomuniec. Konsternacja zgromadzonych. Dotychczas nikt nie słyszał o broni zwanej dyktą. Sympatyczny przybysz tylko się zaśmiał i postawił przed nimi obok Pierścienia fioletowy płyn w kryształowej fiolce. Boromir uradowany mamrota coś do siebie o darze którym Nieprzyjaciela bedzie dało się pokonać, reszta zebranych nadal nieprzekonana. Tymczasem sympatyczny południowiec bez słowa wyciągnął zza pazuchy kolejną butelkę fioletowej trucizny i opróżnił ją jednym łykiem prezentując niewątpliwą potęgę owej broni. Po chwili podrdzewiała gondorska kolczuga, podróżne szaty przesympatycznego wędrowca, cała 10 osobowa Drużyna Pierścienia a także sam Pierścień cali w ekskrementach. Sztynks niemiłosierny.Pijackie eldorado sędziwego wojownika nie kończy się wraz z przekroczeniem granic Rivendell. Wszyscy, łącznie z Sauronem z trudem hamują odruch wymiotny. Skandal wisi w powietrzu. Zemsta Saurona będzie straszliwa.)

(To już kolejny rok w Hogwarcie. Harry, Ron i Hermiona udają się na lekcję eliksirów na których mieć będą zajęcia z praktykantem - sędziwym czeskim czarodziejem o sympatycznej aparycji. Po wejściu do lochów zauważają czającego się w kącie Snape'a który z drwiącym uśmieszkiem przedstawia profesora Levego. Sympatyczny mistrz eliksirów zachrypniętym głosem nakazuje uwarzenie fioletowego eliksiru zagłady znanego powszechnie jako Błękit Paryża, dykta lub denaturat. Chwilę później, łysiejący magik wdaje się w szamotaninę z Nevillem Longbottomem, oskarżając go, że chce go otruć - nic dziwnego, wywar był zielony i gęsty zamiast fioletowy i płynny. Atmosfera skandalu nasiliła się niebezpiecznie. Na szczęście Hermiona uratowała sytuację kończąc wywar. Profesor z błogim uśmiechem obdarował Gryffindor 20 punktami a sam przelał specyfik do piersiówki i opróżnił jednym łykiem. Niestety, chwilę później padł na podłogę nieprzytomny od spożycia nadmiaru fioletowej trucizny, przypadkowo rzucając swoje słynne zaklęcie Exkremento Patronum. Szata czarodzieja cała w ekskrementach. Odór irracjonalny. Uczniowie z trudem hamują odruch wymiotny. Ron wymiotuje. Malfoy pokłada się ze śmiechu widząc upadek przesympatycznego magika z Ołomuńca. Snape krzywi wargi w ironicznym uśmiechu rzucając zaklęcie oczyszczające. Pijackie eldorado profesora Levego przybiera na sile.)

Naprawdę, działacze Śląska, nie wiem skąd wytrzasnęliście tego przesympatycznego skądinąd trenera. Ale dzięki, polska liga jest przynajmniej jeszcze śmieszniejsza.




Zastanawia mnie tylko czy jakby Levy pojawił się w innym kraju, czy jego odbiór byłby taki sam. Ja myślę, że nie - to komizm naszego futbolu wykreował postać trenera Levego, a nie sam wygląd jego pierwowzoru... ;)

---
Aktualizacja
Stanislav Levy - The Best Of
Fani sympatycznego szkoleniowca z kraju Rumcajsa nie próżnują. Podobnie robi czeski Guardiola, który do swojego bloku socjalnego sprowadził starych znajomych, członków słynnej Ołomuńskiej Ośmiornicy, szajki złomiarsko-kłusowniczej działającej głównie na terenach dawnej Czechosłowacji.

Trener Levy zdążył dorobić się także nowej ksywki...


Wpadł w oko Rockstarowi...


Sprawdzał grubość ogrodzenia na stadionie miejskim w Gliwicach...


A nawet wystąpił w reklamówce Skody...

Jedno jest więc pewne:
Pijackie eldorado trwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz