środa, 18 czerwca 2014

Still Life, czyli nierówna przygodówka.

Przepraszam, że po takiej przerwie. Nie wiem jak często będą pojawiać się nowe teksty. Mogę tylko obiecać, że jeśli kiedyś z własnej woli postanowię przestać pisać bloga, to na pewno wcześniej o tym poinformuję ;)

W Still Life chciałem zagrać od dnia premiery. Przygodówka w klimacie ponurego thrillera stworzona przez Microids - co mogło tu pójść nie tak? No, nie ukrywajmy, przy takiej tematyce okazji do potknięć czyhało na twórców aż nadto, jednak opinie graczy i recenzentów były pozytywne. Ostatecznie grę nabyłem parę lat po premierze, wraz z kontynuacją w jakiejś taniej serii w hipermarkecie, ale niestety nijak nie udało mi się jej uruchomić nowym systemie. Precyzując: uruchomić się dało, ale grać bez poważnych błędów graficznych już nie. Nie pierwszy raz z pomocą przychodzi dziś GOG - wreszcie miałem okazję zagrania w Still Life'a bez większych przeszkód, choć i bez polskiej wersji językowej.

Grę rozpoczynamy animując Victorię McPherson, agentkę FBI z Chicago. Pracuje nad rozwiązaniem sprawy seryjnego mordercy działającego w tym mieście. Bezkarnie, ale już nasza w tym głowa, by wkrótce się to zmieniło. Pierwszy rozdział (a jest ich siedem) spędzimy poznając podstawy rozgrywki, postacie i ogólne założenia. Nie jeden gracz tu odpuści, bo bez dwóch zdań - początek Still Life to zdecydowanie najsłabszy fragment gry. Brakuje ciekawego wprowadzenia i większej liczby informacji o śledztwie (zaczynamy już przy piątym morderstwie), postacie poboczne są schematyczne, a sama bohaterka irytuje wymuszonym, wciśniętym na siłę żartem (i beznadziejnym voice-actingiem).




Od początku bronią się jednak zagadki i szybkie tempo gry. Nie ma tu ani wodzenia kursorem po ekranie w poszukiwaniu interaktywnych elementów, ani zbierania różnych rzeczy na kilogramy. Rozwiązywanie kolejnych łamigłówek związanych z używaniem przedmiotów sprawia frajdę, a wszystko to bez zbędnych kombinacji. Jeśli chodzi o zagadki z dziwnymi ustrojstwami i mechanizmami to pewnych miejscach zdrowo przegięto - po skończeniu SL można nabawić się traumy na widok zamkniętych drzwi, a perspektywa użycia wytrycha to już murowany stan przedzawałowy ;) . Prawdziwą "truskawką na torcie" jest tu jednak zadanie przygotowaniem ciasteczek dla taty głównej bohaterki. Przygodówkowy absurd w pełnej krasie.

Jeśli przetrwałeś pierwszy rozdział, możesz się cieszyć, dalej jest już wyłącznie lepiej. Od tej pory gra się także postacią Gusa McPhersona - znanego z gry Post Mortem dziadka Victorii - detektywa rozwiązującego sprawę morderstw prostytutek w przedwojennej Pradze. Klimat wylewa się z ekranu i to mimo kilku powracających problemów (takie sobie postacie, nędzni aktorzy, choć Gus wyróżnia się tutaj na plus). Praskie rozdziały to klasa sama w sobie i chociażby dla nich warto sprawdzić Still Life. Co ciekawe, te etapy ładniej się... zestarzały. W ponurych, zamglonych lokacjach niska rozdzielczość aż tak bardzo nie rzuca się w oczy, a o stronie artystycznej ciężko powiedzieć coś złego.




Właśnie - artystycznie Still Life jest rewelacyjny. Można było się spodziewać, że lokacje będą ładnie namalowane, ale podejście rysowników do miejsc zbrodni to przecież niewiadoma. To trudny temat nie tylko z oczywistych względów - fikcyjna makabra zawsze ma tendencje do bycia przerysowaną, momentami z lekka żenującą. Przemoc w Still Life jest, nie zabrzmi to dobrze, nieprzyjemnie naturalna i nieprzesadzona. Autorzy traktują graczy jak dorosłych ludzi, ukazują mocne sceny, ale w sposób uzasadniony i bez nadmiernego epatowania brutalnością (zupełnie odwrotne podejście raziło mnie ostatnio w serialu Hannibal). Najwyżej naturalnie wyglądające zdjęcia z biurka Victorii twórcy mogli sobie darować.

Fabularnie jest nieźle, choć o żadnym majstersztyku nie ma mowy. Historia wciąga, zachęca do snucia własnych teorii i można przymknąć oko na niedoróbki, jak kilka wyjątkowo naiwnych wątków. Niestety, wrednym zagraniem twórców jest cliffhanger najgorszego sortu. Gdyby kontynuacja nigdy nie wyszła, można by się porządnie wpienić. A że wyszła, to... wpienić można się jeszcze bardziej. Jak jedynkę z przyjemnością ukończyłem w kilka wieczorów, tak dwójce po prostu nie dałem rady. Zmienili się twórcy, silnik (tym razem mamy zabugowany trójwymiar), a co najważniejsze - poziom wykonania i klimat. Do tego kontynuacja cierpi na syndrom "węża z Gabriel Knighta" czyli możliwość nagłej śmierci i konieczność wczytania gry...


Okazuje się, że na nierówny poziom jedynki miały wpływ kłopoty finansowe Microids pod koniec okresu produkcji. Ba, zdaniem scenarzysty pod nóż poszło na także prawdziwe zakończenie, a wraz z nim kilka końcowych poziomów. Cóż, wielka szkoda, bo nawet w obecnym stanie to unikalna i warta polecenia produkcja.

3 komentarze:

  1. Grałem w ten tytuł zaraz po premierze i mimo upływu tych "kilku" lat to powiem Ci, że dobrze wspominam samą rozgrywkę ;) Post Mortem pamiętam już nieco słabiej a Still Life 2 nie ukończyłem w całości.

    Swoją drogą przypomniała mi się inna przygodówka o tytule Alter Ego - grałeś może? Miło wspominam również Darkness Within i mojego ukochanego Blade Runnera ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Alter Ego nie grałem, ale właśnie zobaczyłem co to. Trzeba będzie kiedyś sprawdzić:)

      Usuń
  2. Miło, że wróciłeś. ;) Tak, SL jak najbardziej miło wspominam, głównie przez tą charakterystyczną atmosferę i oprawę graficzną.

    OdpowiedzUsuń