piątek, 14 lutego 2014

Sleeping Dogs, czyli kawał dobrej gry.

O Sleeping Dogs słyszałem różne opinie i właściwie od premiery miałem ją na liście "zagrać kiedyś, jak będzie okazja". A taka okazja nadeszła i to dwukrotnie. Na przestrzeni jakiegoś tygodnia aż dwa razy można było tę produkcję zgarnąć za bardzo przystępną kwotę. Bodajże 1,5 funta za wysoko oceniany tytuł z połowy 2012 roku - strach nie brać (choć przy pierwszej promocji trzeba było mieć nie lada refleks, bo najwyraźniej sklep zrobił z taniego Sleeping Dogsa przynętę, wielu ledwo się zarejestrowało na stronie, by sklep podniósł cenę). Postanowiłem nie odkładać Piesków na później i z miejsca zabrałem się za tego sandboksa w azjatyckim klimacie. (A potem zapomniałem o dokończeniu tego wpisu i zrobiłem to dopiero teraz, stąd mamy klasyczną podróż w czasie ;) )


Pierwsze wrażenie jest na duży plus. Od razu serwowana jest nam scenka ukazująca bezwzględność chińskiego półświatka, a twórcy pozwalają nam zapoznać się z systemem walki. A ten od początku przypomina Batman: Arkham Asylum. Jak kopiować to od najlepszych! Przez pierwsze godziny rozgrywki byłem zachwycony każdą okazją do bitki. Później brakuje nieco większej głębi. Walka jest efektowna i przyjemna, ale trochę zbyt prosta w swoich założeniach. Nie zrozumcie mnie źle, to bardzo mocny punkt gry, do tego zdecydowanie wybijający się ponad poziom innych przedstawicieli gatunku, ale dałoby się jeszcze go doszlifować. Pozytywne pierwsze wrażenie robi też oprawa, ale to głównie wynik przeskoku z konsolowego GTA V na grę odpalaną na PC. Oczywiście pod względem wielu efektów Sleeping Dogs nie może osiągnąć poziomu hitu Rockstara, ale jednak 1080p i AA robią swoje. Po kłującym w oczy aliasingu rodem z Los Santos zostały już tylko wspomnienia. Wymagania nie są zbyt wygórowane, chyba że ktoś celuje w 60 klatek.


Mieszane wrażenia mam co do fabuły, bo jest zwyczajnie nierówna. Ma świetne fragmenty, by chwilę później serwować graczowi do bólu naiwne zwroty akcji. Nie chodzi o to, że jest zła. Raczej o to, że mogła być znakomita, tymczasem kilkoma zagrywkami twórcy sprowadzili ją do kategorii "dobra jak na grę akcji". Pod względem fabularnej nierówności panowie z United Front Games chcieli chyba stanąć w szranki z Deadly Premonition. W jednej chwili nie możesz się oderwać i z przyjemnością czekasz na kolejną scenkę przerywnikową, a już kwadrans później masz wrażenie, że odpaliłeś inną grę. Szkoda, bo jak powiedziałem, potencjał był duży. Podobały mi się postacie, bo choć - to wada - nie wprowadzały zupełnie niczego odkrywczego, nie przeszkadzały w cieszeniu się grą. Tylko jedna była trochę przegięta, stereotypowa jak diabli i sprawiała wrażenie trochę spoza ogólnego klimatu dosyć poważnej mafijnej opowieści. I taka mała pierdoła - nieco śmiesznie wyglądają sylwetki postaci, bo większość to albo wielkie, napakowane byki, albo przerysowane w drugą stronę, zupełne chuderlaki. Ale ma to swój urok.

Ale co z rozrywką? Daje radę. Zdecydowanie przoduje tu główny wątek, który nie ma dłużyzn i oferuje w miarę ciekawe misje. Nie jest to poziom wiadomej, wspomnianej gry, ale twórcy Sleeping Dogs nie mają się czego wstydzić. Słabiej wypadają zadania poboczne, które niczym nie zaskakują. Sporym plusem jest wprowadzenie doświadczenia w kilku różnych kategoriach. Ilość XP'ków zależy nie tylko od charakteru misji, ale także od sposobu jej wykonania. Dla przykładu, jazda poboczem odbije się odjęciem policyjnego doświadczenia. Choć to akurat nie problem, bo te zdobywa się szybko i przyjemne, wykonując dosyć powtarzalne zadania polegające na ujęciu przestępcy. Najpierw pokonujemy grupę wrogów, a potem hakujemy uliczną kamerę. Samo hakowanie polega na fajnej mini-gierce przypominającej Masterminda. Są też inne przerywniki od ciągłej akcji, ale żaden mnie specjalnie nie porwał. Zadania poboczne trochę rozczarowują, bo większość jest dosyć powtarzalna i standardowa. Nie ma jednak nudy, albo przesadnego wnerwienia poziomem trudności, przechodzi się je po prostu przyjemnie. Dobrym pomysłem twórców jest możliwość wydawanie kasy na nowe pojazdy, które magicznie zawsze odrodzą nam się w garażu. Umowne, ale mi takie rozwiązanie bardzo się podoba.

Pierwszy "official screenshot" ze Sleeping Dogs. Kawał dobrego photoshopa :)

Znakomicie wypada oprawa audio. Soundtrack ma sporo nieznanych wcześniej przeze mnie perełek. Azjatyckie muzyczne klimaty mogą spokojnie stawać w szranki z wieloma radiostacjami Rockstarowej Kalifornii. Voice acting jest świetny, a głos podkładają między innymi Tom Wilkinson (zawsze mnie rozbraja w "Full Monty") czy James Hong czyli główny zły z "Big Trouble in Little China" Johna Carpentera.

Podsumowując: przy takiej cenie wstyd nie brać, bo w wirtualnym Hong Kongu można spędzić kilkanaście przyjemnych godzin. Sleeping Dogs nie jest ponadczasowym arcydziełem, ale zwyczajnie bawi i wciąga jak diabli. I to nawet kogoś, kto nie jest wielkim fanem sandboksowych gier akcji. Czy zagrać? Nawiązując do nowego systemu oceniania na Polygamii: jak najbardziej


4 komentarze:

  1. Morzna. :D Tak jest, dla mnie słowa "sanboks" i "gra akcji" nie wymagają innych zachęceń do obcowania z tytułem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Hongkong i wszystko co się z tym miastem wiąże, nie omieszkam więc sprawdzić tego tytułu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak Activision musi sobie teraz pluć w brodę :)
    http://ledangaming.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Sleeping Dogs mnie zadziwiło, bo nie oczekiwałem czegoś nadzwyczajnego, tymczasem nie mogłem się od tej gry oderwać. To bardzo dobry kawał roboty.Recenzję tej gry również zawarłem na moim blogu. Zachęcam do zaglądnięcia.

    OdpowiedzUsuń